wtorek, 15 lutego 2011

Kraina lodu, słońca i wina

Dosyć już zimna. Z lodowatych krain transportujemy się na północ wyspy południowej - do zatoki tasmańskiej. Po drodze śpimy w nadmorskim Okarito, gdzie poznajemy sympatycznego Niemca - około 45 letniego nauczyciela robiącego sobie, podobnie jak my, roczną przerwę w karierze. Poznajemy też sympatycznych Szkota, Anglika, Amerykankę i biegle władającą ogniem Nowozelandkę.




W nocy tradycyjnie piździ, ale od rana początkowo nieśmiało, potem z coraz większą odwagą, wygląda słońce. Niebo oczyszcza się wraz z pokonywanymi kilometrami. Na plaży w Hokitika podziwiamy wyobraźnię matki natury i ludzi, którzy z wyrzucanymi przez matkę pomiotami robią cuda.

Natura daje jeszcze znać o sobie w Punakaiki - siedzibie skał naleśnikowych. Wielowarstwowe splackowane skały zaostrzają nasze apetyty, które niezwłocznie zaspokajamy zajadając się przysmakiem numer jeden naszej australijsko-zelandzkiej przygody - tuńczykiem - najlepiej w sosie własnym a, z braku laku, sardynkami w sosie pomidorowym. Mhm. Kolejny tydzień na tuńczyku! Palce lizać.

Najedzeni, pełni energii wędrujemy półwyspem Foulwind sycąc oczy skalistą, mieniącą się ciepłymi barwami późnopopołudniowego słońca, linią brzegową i obserwując wylegujące się leniwie foki. Zaczynamy fokom zazdrościć tej beztroski więc nie cierpiąc zwłoki, z coraz większą odwagą zmierzamy w kierunku słońca i słonecznych plaż. Gdy docieramy do Motueki - miasteczka położonego na skraju tasmańskiego parku narodowego - z odrazą rzucamy w kąt auta znienawidzone bluzy, kurtki i spodnie. Oto bowiem z nieba, wprost na nasze zmarznięte, zdezorientowane, acz wciąż niepozbawione do końca nadziei czerepy wylewa się tak upragniony żar.
Zakładamy zatem okulary, masujemy się mocno olejkami i wyruszamy na naszą tasmańską przygodę - w sumie 20 km nadmorskiego marszu + 10-15 km kajakami. Jest wybornie. Wesoło gaworzymy, podśpiewujemy, brodzimy w płytkich wodach tasmańskiego morza i niespiesznie zagarniając czystą, ciepłą, niebieską wodę, kontemplujemy wspaniałe widoki. Jest cicho, spokojnie, w końcu nigdzie się nie spieszymy. Słońce przyjacielsko grzeje nasze ciała. Obserwujemy małe foczki, kolorowe wody, czujemy się jak w raju. Jak dobrze po lekcji pokory, której udzieliła nam południowa część wyspy, zażyć ciepła i beztroski tasmańskiego parku.
Już wiemy jak opisać Nową Zelandię. Tu jest wszystko. Podobnie jak w Australii, podobnie jak w Europie, czy Ameryce. W kraju kiwi wszystkie atrakcje świata dostępne są na obszarze zbliżonym do powierzchni Polski. Wyobraźcie sobie, że chcecie pojeździć na nartach po fenomenalnie przygotowanych ośnieżonych szczytach Alp czy wciąż sprawiających wrażenie dziewiczych, lodowcach. Wsiadacie w auto i po kilku godzinach jesteście w Alpach. Wyobraźcie sobie, że macie ochotę popływać z delfinami, poobserwować wieloryby czy foki albo posurfować w niesamowitej, rajskiej scenerii, ale macie na to tylko weekend. Wsiadacie w auto i po kilku godzinach jesteście na Hawajach czy innym Fiji. Bogactwo natury w Nowej Zelandii sprawia, że ma się wrażenie doświadczania piękna całego świata na wyciągnięcie ręki. My tak to odczuwamy i jak zwykle żałujemy, że mamy tak mało czasu by zagłębić się w tym pięknym świecie po uszy.
Wędrówko-spływ wyczerpuje nas na tyle, że czekające na nas w mieście przepyszne, wielkie hamburgery pochłaniamy w oka mgnieniu i totalnym milczeniu. Zbiorowo stwierdzamy, że takich hamburgerów w życiu nie jedliśmy i nadziwić się nie możemy, że Lonely Planet nawet o nich nie wspomniał. Syci zawijamy do klimatycznej, backpakersko-hipisowskiej karczmy, gdzie czilałtujemy się przy dźwiękach lokalnych, zakręconych kiwi-dzikusów mieszających w swej sztuce bez opamiętania przeróżne style muzyczne.

 
Było zimno, było ciepło - pora na winko. Cóż - nie będziemy przebierać. Pierwszorzędne, znane w świecie wino z rejonów Marlborough powinno zaspokoić nasze wysublimowane gusta. Mnogość winiarni połączona z możliwością darmowej nań winnych trunków degustacji sprawia, że ograniczeni czasem, z żalem opuszczaliśmy te okolice. Podobnie jak w parku tasmańskim, tak i tu moglibyśmy spędzić swobodnie kilka leniwych dni. Nic to. Bierzemy butelkę na wynos i jedziemy dalej wschodnim wybrzeżem, do krainy delfinów, wielorybów i innych waleni - Kaikoury.
 
Już na przedmieściach tego nadmorskiego miasteczka czekają na nas całe focze rodziny, wesoło sobie pluskające tego rześkiego, acz słonecznego dnia. Cały dzień spacerujemy skalistym wybrzeżem zerkając z animuszem na coraz to nowe focze osady. Waleni niestety nie widzimy. Na wpół ukontentowani wracamy zatem do Christchurch, i po krótkiej, acz komfortowo spędzonej na lotniskowej wykładzinie nocy odlatujemy machając ze smutkiem  wszystkim poznanym przez nas podczas tych dwutygodniowych wakacji zwierzęcym przyjaciołom. Kochamy Was i zawsze będziemy Was pamiętać.

 Więcej zdjęć tu

11 komentarzy:

  1. Kochani,
    Szkoda ze juz opuszczacie nas...ale ciesze sie bardzo ze z tym pierscieniem w koncu sie dogadalismy....a i Wam jest lzej teraz , prawda???

    No , to do nastepnego

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeżeli dziś 16 luty to HAPPY BIRTHDAY TO YOU - MERFI. To ostatnie .......dzieścia ileśtam, prawda? Życzymy miłości Merfiowej, Merfiątek, zdrowia w nadmiarze, aby możliwe były szalone eskapady i marzeń, które powodują, że chce się chcieć. H. i W.

    OdpowiedzUsuń
  3. To ja się perfidnie dołączę. Próbowałam dzwonić, ale ten telefon jakieś głupoty do mnie gada. SMS-a wysłałam, więc się nie będę powtarzać. Jak nie działa, to nie dostaniesz życzeń.
    Siostra

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszystkiego najlepszego staruchu. Jak widać na zdjęciach stary, ale jary.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wszystkiego najlepszego Merfi. Niedługo 30 dyszki:)! Pozdrawiamy zza oceanu:)!
    Marta i Magic

    OdpowiedzUsuń
  6. O właśnie od Kasi i ode mnie też najlepsze życzenia!

    OdpowiedzUsuń
  7. Merfi napisz czy u Was wszystko ok. Bo tu o jakimś trzęsieniu ziemi w NZ mówią w tv. Pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń
  8. No to o tydzień rozminęliście się z trzęsieniem z epicentrum w Christchurch. Uważajcie bo krążą wokół was kataklizmy, najpierw powódź w Australii a teraz trzęsienie ziemi w Nowej Zelandii.

    OdpowiedzUsuń
  9. Halo. No masakra tam w Christchurch. Piekne, spokojne miasteczko, jeszcze 2 tyg temu kontemplowalismy jego uroki a tu cos takiego. Dobrze ze sie rozminelismy z tym Quakem. Wszystkich uspokajamy - mamy sie dobrze. Ewentualnie jakby co to mozna wznowic eksport kielbas, bo bieda doskwiera.
    P.S. Dziekuje za zyczenia

    OdpowiedzUsuń
  10. Chciałam zgłosić, że od 15 lutego nie było wpisu.
    Dziś jest 26 luty. Granda!

    OdpowiedzUsuń