niedziela, 17 kwietnia 2011

W odwiedzinach u krewnych z lasu


Na Bali się wypoczywa, Jawę się zwiedza. Sumatra jest wielka i dzika. 3 razy większa niż Jawa. To szósta największa na świecie wyspa o populacji niewiele większej niż Polska. Przy swojej wielkości, ze swoim równikowym klimatem i spokojnym, rolniczym charakterem nie ma tu potrzeby na pośpiech i nowoczesną infrastrukturę. I to czuć. Tego chcemy! Podróżować, gnieść się w przepełnionych minibusach, śmierdzieć, ledwo chodzić. Słowem - żyć jak dzikusy! Jak najlepiej doświadczyć tubylczego sposobu bycia i zespolić się z naturą? Wziąć namiot i wbić się na kilka dni w dżunglę! Tak też robimy. 
Z Medanu transportujemy się zardzewiałym, przeciekającym, pełnym zaciekawionych lokalsów, pędzącym po 3 kategorii krętych drogach minibusem przy dźwiękach krajowych pop hitów. Jest klimat, jest przygoda. Po 10 godzinach morderczej jazdy docieramy nocą do oddalonego o jakieś 200 km Ketambe. Nieco się ogarniamy, gromadzimy energię i wraz z przewodnikiem (wypatrywaczem fauny i flory) i kucharzem wchodzimy w dziką dżunglę. Nie dochodzimy daleko, gdy atakują nas pierwsze pijawki. Yeah! Moja wpija się centralnie w splot słoneczny!? Następne już bardziej rozważnie wybierają słabe punkty, koncentrując się głównie na przegubach członków. Z radością brniemy przez krzaczory. Stawiamy bazę nad rzeczką i przystępujemy do głównego ataku na chowające się wśród koron drzew pomarańczowe mordy, wieńczące równie kolorowe owłosione korpusy. Nie jest łatwo. Bestie umiejętnie chowają się w gęstwinie, nieczęsto pałaszując, ubogie - o tej porze roku - w owoce, drzewa. Herman (nasz przewodnik) dzielnie maczetuje co bardziej zarośnięte ścieżki cierpliwie zamierając co jakiś czas i rozglądając się na boki. Zamieramy i my, w profesjonalnej, nasłuchująco-wypatrującej pozie. Gdy nieco już zaczynamy powątpiewać w sprawczą moc pozy, daleko w gęstwinie pojawia się to, na co tak liczyliśmy - orangutany! 
Dzikie, owłosione, zwinne małpy! Podekscytowani, nie zważając na przeszkody, udajemy się w pogoń za tymi rudymi francami. Spośród kilku (pięciu, może sześciu) sztuk wybieramy mamę z bobaskiem i idziemy ich śladami. Pościg nierówny, bo małpy zwinnie, choć niespieszne przeszkakują sobie pomiedzy drzewami wysoko ponad nami. W końcu jednak znajdujemy się zaledwie metry od tej uroczej pary, podziwiając grację, inteligencję i prawdziwą dzikość natury, zważając na ciskane w naszym kierunku co jakiś czas gałęzie. Ukontentowani z tego spotkania wracamy do bazy gdzie w tropikalnej zlewie szybko usypiamy.
Drugiego dnia ponownie penetrujemy okolicę, i znów mamy szczęście - wysoko nad nami dokazują rude kuleczki. Dodatkowo zaczyna wyglądać słońce. Zaczyna też lekko kropić. Odbijające kolory dżungli krople, w nieśmiale przebijających się przez gęste korony drzew promieniach słońca, wyglądają magicznie. Deszcz niestety się wzmaga i wygląda na to, że nadchodzi grad bo z coraz większym hałasem zaczynają spadać coraz to większe krople. O dziwo jednak to nie z chmury pada! Zadzierając głowy wysoko do góry widzimy bowiem nad sobą pomarańczową, łysą dupę orangutana, ciskającą na nas zgromadzonymi podczas śniadania fekaliami. Nie mamy jednak szczęścia i pociski lądują bezpiecznie na glebie :(
Tego samego dnia docieramy do wypływających do rzeki gorących źródeł, w których z radością nurzamy swe umęczone ale radosne ze spotkań z naturą członki. Szczęśliwi wracamy z dżungli do "cywilizacji". Kochamy Was małpki.

8 komentarzy:

  1. No ładnie. Wygląda na to, że tamtejsze motyle uwielbiają zapach używanych skarpetosów :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witajcie Kochane Dzieciaki
    Czytam i skóra mi cierpnie. Zaczynam się trochę martwić, czy Wasza swawola nie jest zbyt swawolna. Proszę uważajcie na robale, fekalia, pijawki, owoce jedzcie tylko obrane, pijcie przegotowaną wodę itp. Oczywiście wpis pisze mamuśka, więc wiadomo ..... Martyna Wojciechowska podczas swojej ostatniej podróży zaraziła się jakąś odzwierzęcą chorobą i teraz cierpi, a pewnie uważała. Przygody Wasze są niesamowite, jestem Waszą wielką fanką ale uważajcie. Pozdrawiam Mama, Tata i Wujek i Ciocia z Torunia. Życzenia będą za 2 dni.

    OdpowiedzUsuń
  3. No kurde nie było mnie dwa tygodnie a tu widzę dzieje się dzieje :D czytam z zapartym tchem na bieżąco co u was ;) i z tego co widzę jest PRZYGODA :P Ja wróciłem w piątek do Sydney z Cairns i tutaj coraz zimniej pakuje manatki i 1 maja Hong Kong, Chiny ;)

    PS. Trip po Australii udał się w 100%, przepiękny kraj, i teraz już wiem jak Australia to na pewno nie Sydney. Udało nam się wspiąć na Uluru ;)

    Pozdrawiam serdecznie i czekam na resztę relacji z wyprawy ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jest przygoda. Marcin: Widziales sie z Joanna w Carins:)?

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziś są Twoje imieniny - Merfi. Od Mamsi i Tatsi wszystkiego co najlepsze. Zerwij sobie najsłodszego i największego banana, zagryź go jakimś smacznym melonem, czy innym owocem i pomyśl, że to tort imieninowy od nas.
    Pozdrawiamy Was mocno. Pa.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czekam na dalsze wieści od was ;)

    W Cairns nie :P ale lepiej w poniedziałek przyleciała z Tajlandii do Sydney bo znowu zaczęła pracę na lotnisku i mieszka ze mną u mnie ;)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Odezwijcie się, bo już dość długo cisza. H i W.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń