czwartek, 7 kwietnia 2011

Banany i inne kokosy

Po 4 godzinach na promie, kilku następnych w jednym busie, potem drugim i na łodzi, wreszcie trafiamy na Gili Air - jedną z trzech maleńkich wysepek należących do równie maleńkiego archipelagu Gili Islands zlokalizowanego w okolicach Lombok. No cóż, jest to bardzo rajska wysepka, jakich pewnie wiele w Indonezji - plaże, palmy, kokosy i inne rajskie atrybuty. Rafa koralowa zaledwie kilka metrów od brzegu, a w niej przestraszne żółwie morkie, rekiny i inne równie morskie potwory. Mamy tu spędzić kilka błogich dni, by się wreszcie pożądnie wymoczyć i wyrównać opaleniznę. Wysepka jest naprawdę bardzo mała. Obchodzimy ją wzdłuż, wszerz i wokół. Nie ma tu samochodów, motorów, ani skuterów - głównego Azjatyckiego środka lokomocji. Ruch tylko pieszy, ewentualnie rowerowy lub konny. 

W ogóle nie ma tu wielu rzeczy - brak urzędów, poczty, marketów, nie ma policji. Bywają też problemy z prądem, po przeciążeniu cała wyspa pogrąża się w ciemności. Ot kilka małych sklepików, domki i restauracje dla turystów, parę klubów nurkowych, a w środku tubylcza wioska z całym tym swoim wiejskim folklorem typu krowy, kozy, kury. Świń brak, bo to już Muzułmanie. Mieszkańcy wioski (jakieś 1200 os) są wyjątkowo wyluzowani, zwłaszcza męska część populacji - styl ala marley, witają nas - "Hallo my brother 'n sister!". Swoją zasługę w zbytnim tubylczym rozluzowaniu ma niewątpliwie pewne magiczne połączenie magicznych grzybków z brakiem instytucji pilnującej porządku. W Indonezji za dragi grozi kara śmierci, więc Gili Islands stało się azylem dla tych co bardziej zdeterminowanych i zhedonizowanych lokalnych grzybiarzy oraz hodowców różnych roślin.  W odróżnieniu do Bali, gdzie najczęściej słyszane na ulicy nawoływania  to - taxi!, transport!, massage!, cheap price!,  tu słyszymy najczęściej - ticket to the moon! ;) , marihuana!, magic mashrooms!, happy hour! My po księżycu nie chodzimy ale i tak jest rajsko!
Mimo ogólnego spowolnenia jakie panuje na wyspie, czas upływa nam tu bardzo szybko, choć zdawać by się mogło, że nie robimy nic. Rano budzi nas pianie koguta, kąpiemy się w słonej wodzie (ze studni), idziemy na plaże, gdzie leżymy, pływamy, snorklujemy, znów leżymy, pływamy i snorklujemy... Rafa giliska bogata jest w zwierzynę, mnóstwo różniastych rybek akwariowych i nieakwariowych. Są tu żółwie morskie!! 
Codziennie, póki co, widzimy jednego. Wczoraj tylko dotykaliśmy i goniliśmy biedaka, na jego nieszczęście nie jest to zbyt szybkie zwierze. Dziś odważniej, nastąpiła nieudolna próba odwrócenia żółwia do góry brzuchem. Próba zakończona zmianą kierunku płynięcia żółwia i pewnie lekkim jego oburzeniem. A wieczorem widzimy chyba rekina znowu,tym razem nie będąc w wodzie, ale z brzegu obserwujemy jak z tafli wynurza się czarny trójkącik i przemieszcza w zdecydowanie za szybkim jak na zwykłą rybę tempie.
Po 3 beztroskich dniach na Gili Air przenosimy sie na Gli Trawangan - tą bardziej imprezową części maleńkiego archiepeloagu. Tu spędzamy dzień zwyczajnie się biczując, a wieczorem nawadniając. Jutro na Lombok.
A czym się żywimy tutaj? Po Australijskim tuńczyku przyszła pora na naleśniki bananowe 2x dziennie - na śnadanie i kolację, na obiad typowo azjatycki ryż lub makaron z jakimś tam kurczakiem zwany tutaj nasi gorengiem. A niekiedy dla odmiany - w zależności od szczęscia - banany prosto z palmy albo kososy.


Znowu ładujemy się na łódz  i na Lombok, gdzie bazujemy w nadmorsko-oceanicznym mieście Sengigi, gdzie spędzamy noc. Na Lomboku czujemy się obserwowani przez dosłownie każde azjatyckie oczy. Dzieci przerywają zabawę, dorośli pracę, rozmowę i wszystko inne, by odwrócić się w naszym kierunku i móc w sposób niezakłócony obserwować każdy nasz ruch. Starzy i młodzi przysiadają się do nas - a skąd my? a czy się podoba? jak na imię? dokąd dalej? Opowiadają też o sobie - o żonach, rodznach, problemach, pracy. O dziwo nie chcą nam nic sprzedać. Młodzież robi sobie z nami zdjęcia, wszyscy razem potem każdy z osobna. Wow!


4 komentarze:

  1. To ja chciałam powiedzieć, że bardzo mi się podoba zdjęcie z hamakiem.

    a poza tym jest jest też pająk na zdjęciu - za tym pająkiem się musi kryć nie lada historia...

    OdpowiedzUsuń
  2. Wyobraź sobie, że nie mieli nigdzie odkurzacza! Były koszmary.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakie były tam ceny za pokój, wyżywienie itd ?

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, nie pamiętamy dokładnie ale generalnie Gili jest droższe niż Bali, Jawa i Sumatra. Myślę, że co najmniej 150%. Niskiego standardu, czyli tego w jakim my żyliśmy (zimna woda, 0 klimy, ale za to hamak) trzeba się trochę naszukać. Jak chcesz szaleć, brać wycieczki itp to można kasy trochę wydać. My w Indonezji wydawaliśmy jakieś 30$/dzień (15$ x 2 osoby), Gili wyszło myślę nieco ponad 40. Polecam przewodniki Lonely Planet (z reguły info się sprawdza) i forum LP.

    OdpowiedzUsuń