wtorek, 19 października 2010

Nierealne kształty


Ostatnie kilka dni minęło na muskaniu miasta z jednej a to z drugiej strony.

Bez szczegółowego planu nurzaliśmy się w miejskich odmętach próbując okiełznać ten dziki ląd. Na szczegółowe poznanie będzie jeszcze czas, a tymczasem wtapiamy się w klimat bez ładu i składu. Przyjmujemy koncepcję ataku zaczepnego.
 I tak, mijamy pomniki, nawet świńskie, odziane w kolorowe łachmany i inne pióra, przysiadamy na miłe pogawędki w parku a nawet na kaktus. Jest przyjemnie, choć aura daleka od tej, jakiej oczekiwaliśmy. Wieje jakoś, a czasem nawet piździ. Rozbieramy się tylko do co lepszych fotek. I do mycia.





Ratusz






Przechadzamy się po nabrzeżu. Natura uformowała tu całkiem niezłe formacje skalne. Tuż za rogiem jawił się coraz to fikuśniejszy kamlot. Tak sobie myślimy, że w Polsce takie kamloty w mieście byłyby przez wspinaczy nieźle oblegane. Jeszcze tu wrócimy - przy lepszej pogodzie i z butami wspinaczkowymi.


widok z nadbrzeżnych knajp


A wieczorem bawimy się w takich oto sceneriach:

Z każdym dniem chaos zaczyna ustępować jednak miejsca umiarkowanemu, acz stanowczemu
uporządkowaniu. Wraz z pogodą.

Odwiedzamy naszych przyjaciół - senną koalkę, znużone trudami życia skoczne, prężne kangury, wesoło merdającego ogonkiem rekinka a także strusia. 
Najbardziej jadowitemu pająkowi i wężowi tylko wesoło machamy. Nie będziemy się z nimi nadto witać. Wszystkie zwierzęta są ciekawe, koleżeńskie i miłe, ino struś jakiś dziwny. Nic to, nie przejmujemy się strusiem.






Wychodzi Słońce. Łapiemy spragnieni wiosenne promienie na nasze stęsknione ciepła facjaty. Błogość chwili nie zna granic sugerując drzemkę. Granice te zna jednak zdrowy rozsądek, który w obawie przed spaleniem totalnym nakazuje ruszyć w drogę.

 Wbijamy się na Sydney Tower - najwyższą budowlę a zarazem punkt widokowy w Sydney (305m). Widoki konkretne, szkoda, ze szyby brudne i refleksyjne. Mieszkamy tam gdzie strzałka. 15 minut przez mostek i jesteśmy w samym centrum.


Wzbierająca od pewnego czasu chęć do wspinaczki sięga zenitu, więc na niedzielny poranek postanawiamy wybrać się na tą ściankę: http://www.indoorclimbing.com.au/st_peters/index.html

Zaczynamy spokojnie - od wizyty w jakimś przydrożnym biurze podróży, co by się nachapać darmowych ulotek :) Szit. Ile tego jest! Surfingi, nie surfingi, busze i inne eskapady.Czy my damy radę to wszystko zobaczyć? Potem wizyta w sklepie wspinaczkowym. Bierzemy wór magnezji i przewodnik po Górach Błękitnych, o których jeszcze chwilę rozmawiamy ze sprzedawcą. 2h od Sydney, dojazd jest pociągiem jakby co; takie nasze Podlesice. Aaaaa! Będzie, będzie!

Znów chwila zawachania, słabości... Czy to rzeczywiście będzie? Burza mózgów - będzie, trzeba tylko szybko znaleźć robotę. Ale to w ciągu tygodnia. W ten weekend się bawimy.



Słońce ostro wali w dyńkę. Jednak te 2 zimne dni to było załamanie pogodowe. Żałujemym że nie wbiliśmy na miasto w krótkim rynsztunku odzieżowym. Słońce jednym z nas pokrzyżowało plany wspinaczkowe, innym zaś nakreśliło plan zgoła odmienny, ale jakże tego pięknego dnia słuszny. Bo gdzie tu się wspinać na panelu, gdy walenie Słońca w dyńkę jest tak miłe i pożądane?



Ładujemy się zatem na prom i po pół godzinie jesteśmy w Manly - małym miasteczku z plażą, nazwanym tak przez brytyjskiego kolonizatora, ba! admirała Arthura Phillippa, który to się mocno zachwycił męskością zamieszkujących te tereny Aborygenów.










Do wody jeszcze co prawda nie wchodzimy, ino się dziwimy co tym ludziom tak ciepło! Wydawać by się mogło, że to my, przybysze z wiecznej zmarźliny, powinniśmy dawać tu przykład odzieżowej beztroski, napawając aborygeńskie facjaty widokiem smukłych, nagich sylwetek, pląsajacych majestatycznie w świetle zachodzącego słońca. Nic z tych rzeczy. Sylwetki sylwetkami, ale póki się nie wygrzejemy, to nagości nie pokażemy. Chyba że w domowym zaciszu.

A taką drogą wracamy do domowego zacisza.


No. A w poniedziałek był pierwszy dzień w szkole!  Generalnie śmiesznie :) Są dzwonki !!! i zadania domowe :) O szkole jeszcze napiszemy. Poza tym zaczynamy szukać roboty. Ponoć trochę tego jest, więc się nie martwcie - jeszcze nam kiełbas wysyłać nie musicie. Aczkolwiek było by miło :)

5 komentarzy:

  1. Ale ładny koala, cieplutko macie a u nas coraz chłodniej. Dzięki za wiadomości, na które tak czekamy. Bawcie się dobrze, uważajcie na słońce i pozdro. Hania i Wojtek

    OdpowiedzUsuń
  2. wspinaczka w Australii - zazdroszczę jak diabli :) no i to słonko - baja! Oby tak dalej! pozdrawiam:) dominiczka

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszymy się z udanego desantu na Australię i oczywiście nieco zazdrościmy :) Trzymać tak dalej i nie zmniejszać ilości słońca oraz spijanych trunków alkoholowych :) Będziemy śledzić wasze losy w napięciu. Pozdrawiamy! Pudzianowscy

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiedzieliście gdzie wybić - półkula południowa i jest całoroczne lato:) Podziwiam, zazdroszczę i planuję swoją podróż:D Może się spotkamy na szlaku, jak Wam się trochę dłużej zejdzie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Uważajcie w Górach Błękitnych - są bardzo żarłoczne stworzenia nocne, ale można spać pod namiotem na szlaku.

    ech, ale byśmy też dyńkę w słońcu - magda i fras

    OdpowiedzUsuń