niedziela, 24 października 2010

Po tygodniu


W tle wszechogarniającego acz kojącego szumu usypiającego miasta pobrzmiewają: coraz to głośniejsze pochrapywanie drugiej połówki - tak, tej gorszej - i francuski hip hop, raz po raz przerywany konwersacjami w języku miłości. Po chwili przyłącza się język portugalski, niejako refren w tej całej muzyce błogich dźwięków. Nie! zaraz! Te słowa są przecież jakieś znajome! Czyżby w tydzień udało się podłapać 2 obce języki!? Czy to tylko umysł płata już figle jak to czasem mu się zdarza w pewnych stanach? A jednak nie. Okazuje się, że to nasi sąsiedzi zwyczajnie próbują się ze sobą porozumieć po ingliszu i nawet im się to coraz lepiej udaje. Trochę też dzięki ciekawym wizualizacjom w postaci wesołych wymachów kończynami na wszystkie strony i różnej podobnej gestykulacji. 

Sypialnia
 Osoby o których mowa to 3 Francuzów, 3 Brazylijki i 1 Brazylijczyk. Łącznie 7 współlokatorów, a przynajmniej tyle naliczyliśmy. Mamy to szczęście dzielić z nimi kuchnię, salon i łazienkę w przepięknym luksusowym budynku z basenem i 2 ogromnymi tarasami z widokiem na zatokę, 15 minut z buta od ścisłego centrum. Lubimy się choć nie koniecznie rozumiemy, jeszcze. 
 Przy okazji można nadmienić, że zarządcą lub właścicielem naszej wieży babel (jego rola nie do końca jeszcze została poznana) jest nie kto inny jak Brazylijczyk - Ricardo - bardzo w porządku, od 3 lat w Australii, do kraju nie chce wracać, bo tam dużo problemów i nie jest bezpiecznie. Generalnie jest tu naprawdę dużo tej nacji, zaraz po chinolach i japońcach.

Jesteśmy tu już tydzień i oprócz przyswajania obcych języków powoli poznajemy tubylcze obyczaje. Nasze spotkania z Australijczykami, które póki co ograniczają się głównie do wpychania im do rak naszych bogatych w liczne doświadczenia CV, okazały się raczej bardzo pozytywne. Chętnie biorą i nie wyrzucają do kosza (taką mamy nadzieję).
Poza tym to są to całkiem normalni ludzie i wcale nie chodzą do góry nogami, ani nie skaczą jak kangury. Są na tyle przyzwoici, że do skakania używają desek.

Mężczyźni są przystojni - wysocy oraz umięśnieni (może zamieszczę kiedyś parę zdjęć - dla przykładu oczywiście ;D), no a babki jak to babki. Polki - wiadomo - najlepsze.

Pierwszy tydzień to również pierwsze własnoręcznie zarobione AUD. Po poprzednim poście merfiego apeluję więc - przestańcie już wysyłać to kiełbasę! Naprawdę dziękujemy!
I uprzedzając wasze komentarze - nie, nie dorobiliśmy się na (nielegalnym zresztą) handlu polską kiełbachą importowaną.

O pracy oczywiście jeszcze napiszemy, ale to może już kiedy indziej, jak coś się już konkretnego wyklaruje, bo na razie jeszcze tak niekoniecznie. By uchylić rąbka tajemnicy nadmienię że celujemy w branżę związaną z noszeniem talerzy, a w przypadku niektórych, czasem też upuszczaniem i wylewaniem. 

A zdjęć mało bo trochę ostatnio popadało i w związku aplikowaniem zawiesiliśmy zwiedzanie.



5 komentarzy:

  1. Monia, przecież ty jesteś mistrzynią latających talerzy! z takim doświadczeniem każda praca Twoja ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Moni, a może piekarnia?
    Trzymam kciuki i proszę o foty Australijczyków, Monia - chyba, że uznasz, że inna nacja jest grzechu warta.... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. jak to pada! to musi być jakaś ściema. W Australii nie pada - jesteście jednak w Wyszogrodzie, co?

    OdpowiedzUsuń
  4. no właśnie czasem pada, ale jak już wyjdzie słonce to niezła patelnia się robi,a to dopiero wiosna. Brazylijki będą sfotografowane wkrótce special4janmaru

    OdpowiedzUsuń