czwartek, 19 maja 2011

Piętno przeszłości piętą przyszłości


Wlokąc się po świecie napotkaliśmy już po drodze niemało miejsc, w których pokusa zostania na dłużej była wielka. Zawsze jednak to coś pchało nas dalej nie dając spokoju i wytchnienia. Poza oczywistym, ograniczonym limitem czasowym, pragnieniem poznania tego co obce i nieznane, niestety nierzadko również był to ascetyczny budżet dzienny i pewne niewyplenialne - jak się okazuje - nawyki. W końcu znaleźliśmy jednak zakątek z którego wyjątkowo nie chce nam się ruszyć dalej. Mamy tu wszystko, bez czego jednak... było ciężko. Wi-fi za darmochę w hotelu 2$ per persona o zaskakująco dobrym standardzie i bro za 0,5 dolara. 
Siem Reap to miasteczko odwiedzane przez turystów dla usytuowanego w pobliżu kompleksu ruin zamierzchłej cywilizacji Khmerów - Angkor. I choć wstępny research nie nastrajał nas do tego miasta pozytywnie (komercja, ceny zwiedzania ruin, których nie kochamy, masy turystów), znaleźliśmy na nie sposób - zardzewiałe, skrzypiące, uciskające pośladki, ale klimatyczne rowery za dolara (dolar tu jest główną walutą), które obok solidnego zmęczenia dały nam dużo frajdy z nieskrępowanej eksploracji. To nasz pierwszy postój w Kambodży - kraju biednym, skorumpowanym i zaminowanym. 
Korupcja pokazuje swoje oblicze już przed granicą. Tajski tuk-tuk wysadza nas przed urzędem imigracyjnym gdzie przekazuje nas w ręce przyjaznych, anglojęzycznych urzędników wizowych, których pomoc ma być niezbędna przy procesie wyrabiania wiz. Nasze zahartowane zdrowe rozsądki nakazują nam jednak za usługi urzędników grzecznie podziękować. Docieramy do prawdziwego okienka wizowego, gdzie prawdziwi urzędnicy wizowi witają nas uprzejmym wyciągnięciem ręki po zawartość naszego portfela uwzględniając dodatkowe bonusy za pieczątki i zdjęcia. Ryzykujemy ponownie, pokazując grzecznie palcem na wiszącą nad ich głowami tabliczkę "Visa on arrival - 20$". Na szczęście odpuszczają. Do Siem Reap jedziemy autobusem i choć o tym czytaliśmy to i tak dajemy się wkręcić w niewinne oszustwo autobusowe. Doświadczeni przez życie zawczasu upewniamy się gdzie autobus jedzie, cierpliwie pytamy, pokazujemy mapę i chociaż widzimy, że nas rozumieją i trwogi nasze umniejszają, to jednak niespecjalnie się dziwimy, gdy autobus wysadza nas (i 15 innych turystów) na obrzeżach miasta, dając zarobić  lokalnym tuk-tukowcom. Że są względnie tani i mieszkają w biednym kraju, afery nie robimy.
 

Zespół świątynny Angkora jest naprawdę spory. Zabytkowy kompleks miejski Imperium Khmerów obejmuje mnóstwo mniej lub bardziej rozsianych po okolicy świątyń. To jak państwo w państwie. 1000 lat temu każdy z zespołów świątynnych tworzył oddzielne miasto. Angkor Wat to tylko jeden z nich i, choć najbardziej rozpoznawalny, wg nas wcale nie najbardziej spektakularny. Wrażenie zrobiły na nas głównie porośnięte wielgachnymi korzeniami drzew, tajemnicze, magiczne świątynie Ta Prohm i Banteay Kdei oraz uśmiechające się do nas w zielonkawej poświacie wielkie, poszargane przez czas i wojny, twarze buddy w świątyni Bayon. W ścianach ruin wyryte jest codzienne i niecodzienne życie ludu tamtych czasów. Będąc ignorantami zabytkowymi musimy przyznać, że miło spędziliśmy czas tutaj wyobrażając sobie rzeczy dziejące się jakieś 1000 lat temu pośród tych właśnie ścian, gdzie waleczni Kmerowscy mnisi sprzed wieków uprawiali swe medytacje. Przypominamy sobie też Angelinę wyginającą się wśród tychże samych murów w swej lateksowej wersji sprzed kilkunastu może lat.



Z drogi za bardzo nie skręcamy, bo po wizycie w muzeum min wiemy już ile jeszcze tu tego jest, o czym również przypominają napotykani na drodze beznożni żebracy lub bezręczni grajkowie. Na oczyszczenie Kambodży z min trzeba jeszcze niestety długo poczekać, choć w porównaniu do sytuacji sprzed kilku lat min /ofiar jest znacznie mniej a mieszkańcy oczyszczanych sukcesywnie wiosek śpią spokojniej.
 
Z Siem Reap ruszamy do stolicy - zamieszkałego przez około 2 mln mieszkańców, jednego z nielicznych dużych miast - Phnom Penh. 
 
Kambodża to kraj rolniczy, zdewastowany toczonymi się na jego terenie wojnami wietnamskimi i domowymi. Na wskutek okrutnej polityki Czerwonych Khmerów, którzy kierowani nieprawdziwymi przesłankami o drastycznej, wyniszczonej wojną wietnamską sytuacji głodowej, wprowadzili w 1975 tzw. "Rok zero" wysiedlając ludność z miast na tereny wiejskie (obecnie tylko około 13% ludności mieszka w miastach). Intelektualistów eksterminowano. Szacuje się, że  podczas rządów Kampuczy zginęło 1-3 mln obywateli.
 
Pomimo autentycznej ludzkiej życzliwości w Phnom Penh widać tą biedę i duch tragicznych, rozgrywających się tu jeszcze kilkanaście lat temu scen. Widać tu też spore dysproporcje. Wśród tysięcy skuterów suną wolno wielkie SUVy i inne Lexusy. Piękne świątynie do złudzenia przypominają te znajdujące się w Bangkoku. 
Ale większość miasta to brudne uliczki i wielkie targowiska, gdzie ludzie sprzedają wszystko, kroją surowe mięso, oprawiają ryby, wyciskają sok z bambusa a nawet się strzygą. Na ulicy dzieci sprzedają smażone robaki (przez lata ważny składnik diety wypędzonych z miast Khmerów), kobiety w piżamach chodzą wśród turystów sprzedając zerwane gdzieś naprędce kwiaty, a na progu muzeów zagłady jednonożni żebracy wyciągają rękę po datki. Smutek. Zwiedzamy więzienie Tuol Sleng, gdzie katowano intelektualistów i leżące za miastem pola śmierci, gdzie szczędząc kule pałowano, szpadlowano czy po prostu bito na śmierć. Mając swój Oświęcim (w którym niestety jeszcze nie byliśmy) czujemy te klimaty. Fakt, że takie rzeczy działy się tak niedawno i to z rąk współobywateli, przeraża. Smutne jest też to, że poza ministrem Czerwonych Khmerów (Pol Potem), który zmarł większość procesów głównodowodzących z tego czasu wciąż czeka na końcowe rozstrzygnięcie.

Niemniej jednak Kambodża zdaje się stawać pomału na nogi, z sięgającym dwucyfrowych wartości przyrostem gospodarczym. Głównym problemem zdaje się być wciąż tolerowana przez władze korupcja i brak wykształconych, chętnych do zmian obywateli. Analfabetyzm na poziomie 65% i średnia długość życia 57 lat plasuje ten kraj wśród najbiedniejszych na świecie. Trzymamy mocno kciuki za Kambodżę bo to piękny kraj wspaniałych ludzi i niesamowitych zabytków. 


4 komentarze:

  1. Oj mijamy się ;) Jeszcze dzisiaj rano byliśmy w Tuol Sleng Muzeum, a teraz jesteśmy w Siem Reap. Czy to Garden Village hostel na zdjęciu? Właśnie tu nocujemy ;) Pozdrawiamy!
    Ania i Mat

    OdpowiedzUsuń
  2. W sumie smutny trochę ten wpis wyszedł...

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj tam smutny od razu. No może rzeczywiście trochę za bardzo, ale to nieumyślnie. Kambodża wywarła na nas baardzo pozytywne wrażenie. Niestety nie mieliśmy zbyt dużo czasu na dogłębniejsze poznanie więc tak wyszło, że skupiliśmy się na tych smutniejszych akcentach. Ale zdecydowanie wrócilibyśmy tam jeszcze raz. Pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie tam to piwo za pół dolca się spodobało :)

    OdpowiedzUsuń