czwartek, 26 maja 2011

Przez lądy i wody


Żegnamy już Kambodżę i ładujemy się na łódź, by brązową powłoką Mekongu spłynąć z prądem prosto w granice Wietnamu. Rzeka wypluwa nas w rybackiej mieścinie Chau Doc, gdzie restauracje i hotele unoszą się na wodzie (my wraz z nimi), a  tubylcze domy wzbijają są na długich wystających z wody palach. 

Pod owymi domami często znajdują się hodowle niezliczonych ilości ryb, które potem zjadacie w postaci fileta. Rybi biznes się tu naprawdę opłaca. Przeciętny hodowca potrafi upchnąć jakieś 60 tys. małych rybek na kilkumetrowosześciennej powierzchni - wszystko pod własną zwykle nie za dużą chałupą - by po 6 miesiącach sprzedać każdą wyrośniętą sztukę za dolara do fabryki. Mimo sporych ubytków w początkowym rybim nakładzie (część umiera z przeżarcia albo pada ofiarą podtruć ze strony zazdrosnych sąsiadów), to generalnie jednak nie mają źle ci tutejsi Wietnamscy krezusi.
Dolina Mekongu to również ryżowe megazaplecze świata, więc i lokalni rolnicy mają co do michy włożyć. Biedy póki co nie widać, ale babki, częściej niż w Kambodży, przechadzają się po ulicach w piżamach. Mózg podpowiada więc - obalając tym samym lekkomyślne posądy Merfiego o niechlujność kambodżańskich kobiet - że to jednak taka tutejsza specyficzna moda. 




Z dziką radością odkrywcy wbijamy się w nawodne "dzielnice" miasteczka, składające się z nieźle już podziurawionych, wąskich przybrzeżnych pomostów, oraz wciśniętych ciasno w siebie wokółpomostowych domostw. Salony same zapraszają nas do środka, a brak ścian w miejscu potencjalnych drzwi zdaje się nie być jedynym tego powodem. Kładki są naprawdę wąskie i by nie patrzeć musielibyśmy zamknąć oczy. Wciskamy więc głowy, zaglądamy gdzie się da, nie bacząc już na rady LonelyPlanet o szanowaniu prywatności mieszkańców. Mieszkańcy jednak zdają się cieszyć naszą nieproszoną obecnością i jak zwykle coś tam po swojemu nawołują, dzieci machają. Grupa miejscowych chłopaków częstuje nawet miejscową wódą. 




Przemieszczamy się dalej wzdłuż rzeki, do Can Tho, gdzie życie na Mekongu jeszcze bardziej się manifestuje. Wodne markety ściągają co rano tłumy miejscowych handlarzy, którzy pakują się na barki ze swoim towarem i całymi dniami dobijają mniejszych i większych targów. W szczytowych sezonach handlowych rzeka zamienia się w wielki bazar mieniący się wszystkimi kolorami owoców i kwiatów.


Docieramy do Sajgonu (Ho Chi Minh City mówiąc nowocześnie), gdzie po prostu czas spędzamy na łażeniu. Przekonujemy się jednak, że chodzenie po Sajgonie prostą czynnością nie jest, a wyczynem często wręcz ekstremalnym. Powód - zwykła konieczność przekraczania ulicy. Zasada ruchu jest tu prosta - kto większy i szybszy, ten lepszy. 
Pieszy zatem, jako najmniejsze i najwolniejsze ogniwo, nie istnieje, a białe paski na jezdni znane w Europie jako oznaczenie przejścia dla pieszych, są naprawdę interesującą, ale niestety zbędną tu zupełnie ozdobą. 
Wielkie rondo w środku miasta , bez sygnalizacji oczywiście, to chyba największa przeszkoda. Ponoć 1 na 20 przejść kończy się tu wypadkiem. Przechodzimy, ale 2 motory ledwo nas zauważają, w ostatniej chwili mijając w centymetrowej odległości. Adrenalina nie opuszcza nas do końca. Ruch nigdy nie ustaje, a my musimy przecież poruszać się do przodu. Podejmujemy więc ryzyko za ryzykiem, po cichu licząc, że nie rozjadą nas ci wszyscy szaleńcy.
 
Na koniec tej całej wędrówki zdobywamy się na drobinę luksusu. Wjeżdżamy do baru na 23 piętrze Sheratona, by o zachodzie słońca spijać drinki w happy hour:). Widoki na Sajgon oto podziwiajcie: 


 


4 komentarze:

  1. Fajne klimaty i ciągle lato. To lato u Was trwa już 8 miesięcy, zapomnicie jak śnieg wygląda. Dzisiaj byłam w W-wie i widziałam się z Madzią, pamiętajcie, jutro Madzi imieninki. Pozdrawiam, a może czas już na skype?
    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. No ciepło, ciepło. Teraz będzie trochę chłodniej, bo ruszamy w góry. Na Skype będzie czas później. Nie wiem jak będzie z internetem przez najbliższy powiedzmy tydzień, więc się nie martwić.
    P.S. Madzia - wszystkiego najlepszego z okazji imienin :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę, że jedzenia i alkoholu sobie nie odmawiacie :P dobrze :D Co dalej, gdzie dalej ??

    Ja próbuję się wpasować w Polską rzeczywistość... łatwo nie jest... ten świat na trzeźwo jest nie do przyjęcia ://

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzisiaj przyszły płytki. Pozdrawiamy i wszystkiego najlepszego w Dniu Dziecka.
    M. i T.

    OdpowiedzUsuń