poniedziałek, 27 czerwca 2011

Życie na szczycie

Wybór destynacji dla trzeciej części naszej wyprawy nie był do samego końca pewny. Azja wciągnęła na tyle, że względna niedalekość Indii, czy Nepalu była bardzo kusząca. Z drugiej strony po dotychczasowych trudnych doświadczeniach językowych nieznajomość języka hiszpańskiego przestała w naszym mniemaniu odstraszać od opcji wizytacji ludów latynoamerykańskich. Na wybór trzeciej opcji zaważyły jednak już dużo wcześniej zakupione bilety lotnicze i umiłowanie do wielkich przestrzeni i pustych dróg pośród pustyni. I tak oto jesteśmy w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej - popularnie nazywanych USA. Ale po kolei.

Po względnie taniej Azji kwestie finansowe napawają nas pewną obawą. Ale doświadczenie pokazało, że wizja biedy i głodu potrafi zmobilizować i wykrzesać wygodnie ukryte rezerwy twórczego, przygodowego jestestwa, które tak w naszym podróżowaniu cenimy. Szczęśliwie, poszukiwania kanapowe udają się i melinujemy się na 3 dni u studiującego w USA Adriana. W ten sposób lądujemy w Los Angeles - mieście przepychu, aktorów i sztucznych cycków. Będziemy tu chcieli zrobić karierę, żebyście mogli nas oglądać. LA jest olbrzymie. To 20 milionowa metropolia (samo miasto 4 mln) złożona z takich dzielnic jak Santa Monica, Venice, Beverly Hills czy Hollywood. I choć nie przepadamy za miastami, to LA od razu przypada nam do gustu. Jest czysto, schludnie, ale przede wszystkim na bogato. Przepych, lans i high-life. Dlatego nie zwlekamy. 
Ubieramy najlepsze dresy i jedziemy do Hollywood błyszczeć na alei gwiazd. Choć święte, to jednak drewno. Nikt nas nie zauważa i na kolację znów jemy tuńczyka w wodzie marki Great Value. Nie zrażamy się trudnymi początkami i atakujemy Beverly Hills. Zachwycające do tej pory przeciskające się z rykiem Mustangi, Dodge czy mizerne Porsche bledną w obliczu sunących po drogach Bentleyów, Aston Martinów i Lamborghini. I nie zawsze młodym i pięknym kobietom towarzyszą siwiejący amanci. Tu wszyscy są młodzi, piękni i bogaci. Dlatego tak dobrze czujemy się w ich towarzystwie spacerując i wypatrując pretekstu do nowej plotki. Nie będąc kinematograficznymi ekspertami mamy niejednokrotnie wrażenie że skądś kojarzymy tą panią co wysiadła z limuzyny, czy tego pana co w szykownej restauracji rozmawia z dwoma młodymi paniami. I jesteśmy prawie pewni, że niedaleko skrzyżowania Santa Monica Blvd z Rodeo Dr widzieliśmy pozującą do zdjęć Rihannę! Takie rzeczy! Oczywiście hacjendy niesamowite - zielone, zapalmione, czyste, obstawione megafurami. Tak jak na filmach. Brandona ani Dylana niestety nie spotykamy, więc nie pytajcie o to ;)


Kierowcy stojąc w korkach rozglądają się na boki - a nuż przyłapią dłubiącą w nosie Britney czy styranego nocnymi ekscesami Georga Michaela. Ludzie podobają nam się tutaj nie tylko pod względem fizycznym. Osławionej głupoty nie udaje nam się jeszcze doświadczyć. Podoba nam się ich pewność siebie i być może czasem wymuszona i sztuczna, ale jednak życzliwość i radość z życia. Zobaczymy jak będzie dalej.

 
I najlepsze na koniec - wciąż mają Jack in the boxa z nieśmiertelnym Jumbo Jackiem oraz sycącego, dostojnego Red Barona.


Jack in the box ze swoim sztandarowym hamburgerem Jumbo Jack i mega wielką Colcą to fastfood oferujący value for money z najwyższej półki.

Red Baron to król supermarketowych, mrożonych pizz. Również spełnia założenia value for money, a dodatkowo jest Efektywny, Ekonomiczny i Eee...wydajny (tzw. EEE).


10 komentarzy:

  1. No piknie i na bogato :)
    A jakie dalasze plany?
    Aha - mapy nie zmieniliście.

    OdpowiedzUsuń
  2. Planów nie można za bardzo zdradzać bo musi być element zaskoczenia. Mapę już zmieniamy - niech ona będzie namiastką przyszłości :)

    Michał - chyba nie do końca ten kontynent o którym myślałeś, ale też jest fajnie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. W sumie to o tym myślałem po tym, jak Monika o bilety pytała;) Jeśli podoba Wam się w LA (najbrzydsze duże miasto, jakie widziałem w USA), to dalej będzie tylko lepiej! San Francisco, Phili, czy NYC - to sa miejscówy! Obowiązkowo Death Valley i Kanion też uwzględnijcie w planach!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak bedziecie na wschodnim krancu to dajcie znac. Koper

    OdpowiedzUsuń
  5. no to teraz już chyba walniecie jakies lekkie MMA

    OdpowiedzUsuń
  6. Fani z Polandu29 czerwca 2011 12:02

    Fani chcieliby wiedziec jak wypada zestawienie wschodu z zachodem.

    Dalibyscie rade zyc na wschodzie czy to raczej kierunek egzotyczno-chwilowo-wyprawowy?

    OdpowiedzUsuń
  7. I my z Polandu tez ciekawi jestesmy dalszej busoli i co robi na Was większe wrażenie - Azja, Ameryka, pewnie trudno porównywać, w Azji ciekawiej, ale pewnie trudniej, zresztą sami napiszcie ......
    H. i W.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. Zbyt krótko jeszcze jesteśmy w USA, by robić jakieś stanowcze osądy, ale wygląda na to, że Azję rzeczywiście trudno porównać z Ameryką. Są to jednak 2 różne światy. "Łatwość" podróżowania na pewno zależy od stylu w jakim się to robi. Nasze odczucia są takie, że w Azji wcale nie jest trudniej a wręcz łatwiej. Przynajmniej w Azji, w której byliśmy. Fani z Polandu zadają trudne pytania, wymagające dogłębnych refleksji i analiz. Odpowiemy może po powrocie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nooooo nieeee i oni to zrobili !!! Trzymam kciuki i czytam z zapartym tchem co u was ;)

    Powodzenia !!!

    PS. Ja od jutra wracam do obozu pracy :(( po tak długiej przerwie, bo pracy w Australii nie mogę nazwać pracą... ehhh

    OdpowiedzUsuń